Legendy

 

Nazwa Siedlce

Wg legendy królowa Bona udając się w 1537 roku na Wołoszczyznę w celu zlikwidowania buntu, rozkazała w lesie, w miejscu późniejszego powstania wsi rozbić obo­zowisko i powiedziała do swych sług „dobre by tu było sie­dlisko” – stąd podobno pochodzi nazwa Siedlec. Wieś Sie­dlce powstała na wysokim, lesistym terenie.

Podziemia

Według opowiadań starszych mieszkańców Siedlec, z piwnic w centralnej części ratusza prowadził obszerny podziemny korytarz do krypty grobowej w kaplicy Aleksandry Ogińskiej. Prawdopodob­nie został on wykonany w latach 30 XVI wieku i pozwalał na uciecz­kę napadniętym przez kozaków mieszkańcom, którzy chronili się w ówczesnym kościele. Na początku lat 50. ubiegłego stulecia, w trakcie prac remontowych natrafiono przypadkiem na wejście do podziemnego korytarza. Dowiedziało się o tym dwóch siedleckich maturzystów, którzy postanowili spenetrować korytarz. Z nadzieją znalezienia skarbu, wyposażeni w latarki, zeszli do podziemnego korytarza. Pierwsze kilkadziesiąt metrów przebyli bez przeszkód, ale dalej natknęli sie na osuwisko znacznego fragmentu sklepienia. Widząc to jeden ze śmiałków przestraszył się i nie chciał konty­nuować wyprawy. Kolega nie zamierzał się poddać, poprosił to­warzysza podróży, aby poczekał na niego w tym miejscu i ruszył dalej sam. Po kilkunastu minutach czekający usłyszał przeraźliwy krzyk i niebawem ujrzał biegnącego z powrotem przyjaciela. W ni­kłym już blasku swojej latarki, zobaczył, że ten był blady jak ścia­na, włosy miał zjeżone, oczy nienaturalnie przerażone. Bez słowa i w pośpiechu opuścili podziemia i wydostali się na zewnętrz. Rozeszli się niepewnie do domów bez jakichkolwiek komentarzy. Na drugi dzień okazało się, że śmiałek zupełnie osiwiał, a na py­tania co mu się przytrafiło, nie odpowiadał, tylko strasznie bladł, trząsł się, a w oczach miał przerażenie. Dlatego też w trosce o jego zdrowie przestano się pytać o szczegóły tej niefortunnej przygody. Władze dowiedziawszy się o wyprawie poleciły natychmiast za­murować i otynkować wejście do podziemi, aby uniknąć kolejnych podobnych prób”.

Jacek

„Żył kiedyś na siedleckim przedmieściu, zwanym Piaska­mi Starowiejskimi młody kowal Jacek obdarzony niepospolitą siłą. Kruszył w rękach ledwo co wyjętą z hartowania podkowę, a chwyciwszy byka za rogi, trzymać go potrafił, łeb mu przy tym skręcając, aż byk tocząc pianę, padał w pył dziedzińca. Pewnego razu przejeżdżającej starowiejskim duktem księżnej Aleksandrze odpadło koło od karety. Wezwany z pobliża Jacek naprawił co trze­ba, po czym ująwszy jedną ręką oś pochylonej karety, podniósł ją bez wysiłku, a drugą założył zreperowane koło. Zachwycona tym księżna zaproponowała Jackowi służbę w swoim pałacu, na co tenże bez wahania przystał. W tym czasie na polecenie księżnej rozpoczęto w Siedlcach wznoszenie ratusza miejskiego. Budowla rosła szybko i sprawnie. Jacek, który stał się ulubieńcem księżnej Ogińskiej wykonywał niektóre prace ślusarskie i kowalskie. Ratusz piękniał z każdym dniem, wszystko przebiegało pomyślnie. Pew­nego dnia Jacek, pokłóciwszy się z podmajstrzym o jakiś szczegół okucia drzwi, tak nieszczęśliwie popchnął podmajstrzego, jako że krewki był i porywczy, że ten uderzywszy głową o mur, ducha wyzionął. Miasto zawrzało oburzeniem i kary surowej zażądało, księżna jednak z sympatii do Jacka w świat mu tylko pójść kazała - i odtąd wszelki słuch po nim zaginął.

Aleksandra Ogińska

Właścicielka Siedlec tak była silna, że wziąwszy garść orze­chów laskowych bez pracy tak je łatwo zgniatała, że było widać olej cieknący spomiędzy palców. Podkowy łamała, a przy stole z sąsiadem gadając, dla zabawki talerze srebrne w trąbkę zwijała. Apetyt miała na miarę takowej siły. Na śniadanie zjadła sześćdzie­siąt jaj na twardo ugotowanych, dwa kapłony i wypiła ze trzy bu­telki wina. Obiad był bardziej obfity i podwieczorku nie darowała, a spać nie mogła się położyć, kiedy na kolację nie zjadła rondla krupniku i półmiska pierogów.

Kiedy miała inne zdanie niż jej mąż Michał, rzadko bywa­jący w Siedlcach, łapała go za ubranie i wystawiała przez okno i tak długo trzymała, aż przyznał jej rację. Z powodu takiego trak­towania i ośmieszania przed służbą nie odwiedzał swojej żony i przebywał w Słonimiu.


HOŁUBLA

Mieszkał w ubogiej chatce zbudowanej z cementowych pusta­ków, mającej okna w kształcie trójkątów. Marcin był obdarzony nadzwyczajnym zmysłem. Leczył wszelkie choroby prostymi spo­sobami. Najczęściej była to sól, woda, miód, olej i różne zioła. Wskazywał sposoby odnalezienia zaginionych bądź skradzionych rzeczy. Przed udzieleniem porady wpadał w jakiś dziwny trans. Z zamkniętymi oczami kreślił na papierze, nerwowo drgający­mi rękami jakieś znaki. Legendarnych opowieści o „Marcinku” jest dużo. Najbardziej znana ze wszystkich jest przepowiednia dotycząca budowy nowego kościoła w Hołubli. Kilka lat przed śmiercią powiedział „Mam w świadomości zbliżający się kata­klizm. Siedlce ulegną zniszczeniu, a z ruin siedleckich powsta­nie tutaj piękny murowany kościół”.

KISIELANY


Żył tu rybak stateczny i pracowity o imieniu Ambroży. Miał on czterech synów. Bonifacy często za­glądał do różnych trunków, skutkiem czego wszczynał awantury. Cezary wszędzie szukał panien, wdając się z nimi w różne przy­gody. Damazy miał „lepkie ręce” i kradł cokolwiek się dało. Eu­stachy ciągle po polach chodził, fujarki strugał. Ojciec rozmyślał, któremu z nich ziemie przekazać, wezwał więc synów do siebie i nakazał im iść w świat bez niczego i po roku wrócić z podarun­kiem. Bonifacy po trudach tułaczki znalazł nóż myśliwski wysa­dzany drogocennymi kamieniami. Z nim postanowił wrócić do ojca. Cezary zatrudnił się u zbójów i z nimi napadał ludzi. Kie­dy uzbierał trzos pieniędzy postanowił wrócić do domu. Dama­zy wędrując głodnym i wynędzniałym, w jednym mieście ukradł na bazarze szable pięknej roboty i wartości i z nią powrócił do ojca. Natomiast Eustachy dotarł na Kaszuby, gdzie ciężko praco­wał. Tam go polubiono i kiedy wracał jeden z rybaków ofiarował mu sieć. Kiedy bracia stanęli przed ojcem, ten stwierdził, że tylko Eustachy zapracował na przyniesiony gościniec i tego wybrał na swojego spadkobiercę. Bracia nie pogodzili się z wolą ojca, więc zabili go i brata Eustachego. Nagle rozpętała się wielka burza i gradobicie, waliły się drzewa, które przygniotły zabójców. Kiedy wszystko ucichło na miejscu domu pojawiła się wielki głaz, pod którym spoczęły ciała zabitych braci. Gdyby ktoś chciał podnieść ten kamień na pewno znajdzie pod nim nóż wysadzany drogocen­nymi kamieniami i worek dukatów, i szablę wielkiej wartości.

KRZEŚLIN

Związana jest z nią legenda, według której w dawnych czasach żyło tu dwóch braci - Janusz i Andrzej. Byli bardzo przystojni i bogaci, dlatego wiedli szczęśliwy i bogobojny żywot. Bardzo kochali się też nawzajem tak, że jeden za drugiego oddałby życie w potrzebie. Pasjami polować lubili. Pewnego razu w lesie spotkała ich niesamowita burza, przed którą uciekając znaleźli w lesie gajówkę. Mieszkał w niej sędziwy leśniczy z córką prześliczną. Miała na imię Kachna i liczyła 18 lat. Od czasu tamtej burzy obaj bracia często gościli w gajówce. Rozmowniejszy i weselszy Janusz szybko Kachnie w głowie zawrócił, a brat Andrzej widząc to zębami ze złości zgrzytał. Z zazdrości rodziły mu się w głowie myśli niecne. Złe ziarno kiełkowało, dojrzewało i z wrogością wielką wyrosło. Kiedy tradycyjnie do lasu na łowy się wybrali, Andrzej strzelił do brata, zabijając go na miejscu. Cia¬ło kamieniem przykrył, w ziemi głęboko zakopał, mchem i liśćmi przysypał, po czym cichcem do dworu powrócił, torby spakował i wyruszył w świat. Stary ojciec długie lata rozpaczał po zaginięciu synów. Z tego powodu postanowił ufundować kościół we wsi. Ciężkie życie starca przyczyniło się do jego choroby, która przykuła go do łoża. Wtedy to pojawił się we dworze gość utrudzony uciążliwą podróżą, który skrzynię olbrzymią przywiózł i list jakiś. Wędrowiec wyjaśnił, że Andrzej przed kilku laty we Francji pomarł, lecz pragnął, by w ziemi ojczystej go pochować. Przywiózł on ciało Andrzeja i list z wolą ostatnią, w której przyznał się do zabicia brata. Informował ojca, że sam jest umierający i prosi o wybaczenie i pochowanie go w rodzinnej ziemi razem z bratem. Starzec tej nocy sen miał przedziwny. Mury niewybudowanego jeszcze kościoła świeciły blaskiem, a przed wejściem ogień wielki się palił, a z ognia tego syn jego Andrzej, smagany purpurowymi językami, wołał uśmiechnięty: - Tutaj! Tutaj! Ciała zamordowanego Janusza nie można było jednak odnaleźć.

Udręczony ojciec przed trumną Andrzeja codziennie stawał, a ksiądz o grzebanie go naglił. Stary ojciec zwlekał, mając nadzie¬ją, że odnajdą ciało Janusza, aż wreszcie zadecydował: - Pochowam cię w rodzinnej ziemi, lecz za grzech swój odpokutujesz!... I czaszkę syna we frontową ścianę świątyni wmurowano, stary wyszeptał: Tutaj odpokutujesz! I sam za chwilę umarł. Nazajutrz dwa pogrzeby się odbyły - ojca i syna, a ciała Janusza nie znalezio¬no. Po grobach nieszczęśników ślad do naszych czasów żaden nie pozostał, natomiast czaszka po dziś dzień połyskuje swą śmiertelną, majestatyczną bielą, jak gdyby mówiła: - Oto twoja przyszłość! Jam jest ostrzeżenie! Pamiętaj o śmierci!...


STOK  LACKI

Z Gryczaną Górą związana jest legenda o następującej treści: Żyło niegdyś w Stoku Lackim dwóch braci - Jakub i Michał. Jakubowi wiodło się dobrze, natomiast Michał nie miał szczęścia i klepał biedę. W okolicy krążyły legendy, że na „Gryczanej Górze”, gdzie byli pochowani carscy żołnierze, zakopano skarb - skrzynię ze złotymi rublami i cennymi przedmiotami. Każdy bał się szukać kosztowności, gdyż pilnowane były przez diabła Wasyla. Biedny Michał cały czas rozmyślał jakby te bogactwa po¬prawiły jego sytuacje i pewnego razu zaczął je odkopywać. Praca była męcząca, więc na chwile przysnął. Nocą obudził go jakiś nieznajomy, który obiecał wydać mu skarby pod warunkiem, że przyniesie mu nowo narodzone dziecko, po czym zniknął. Przerażony Michał wrócił do wioski wszystko opowiedział bratu. Ziemię oddał bratu i poprosił, aby ten wybudował na „Gryczanej Górce” kapliczkę, a sam w pielgrzymkę do Ziemi Chrystusowej wyruszył i nikt więcej o nim nie słyszał. Opowiadali też ludzie, że gdy kapliczkę ksiądz wyświęcił, nad nią przeleciał olbrzymi kruk, co tłumaczyło, iż to diabeł Wasyl swoją siedzibę opuścił.


SUCHOŻEBRY

Według legendy w bardzo dawnych latach na terenie wsi Suchożebry rozegrała się wielka bitwa, w której zginęło wielu ludzi i wiele koni. Ciała ludzi i zwierzęta zakopano w pośpie¬chu w licznych płytkich dołach. Po latach, gdy ziemia osiadła, miejscami na powierzchni ziemi wystawały kości głównie żebra. Legenda mówi, że duża ilość wystających z ziemi żeber były przy¬czyną nadania nazwy miejscowości „suche żebra” - Suchożebry. Potwierdzeniem opowieści zawartej w legendzie może być odkrycie przez archeologów opodal Suchożebrów licznych mogił i cmentarza prehistorycznego. Według innej przypowieści, tereny te, ze słabą ziemią i małymi opadami nie dawały dużych dochodów. Ludność miejscowa była biedna. Żebracy nie otrzymywali dużych datków, przekazywali więc sobie wiadomość, że w tych stronach żebry są suche (niewielkie, liche).

WĘGRÓW

https://www.wegrow.com.pl/strona-436-legendy_wegrowa_i_okolic.html

ŁUKÓW

http://muzeum.lukow.pl/legendy-ziemi-lukowskiej/

BIAŁA PODLASKA  (o Radziwiłłach)

https://bbc.mbp.org.pl/dlibra/publication/1330/edition/1193/content

MIŃSK MAZOWIECKI

Mensko było osadą targową, leżącą nad rzeką Srebrną, na trakcie łączącym Czersk z Liwem, dwóch ważnych miast mazowieckich. Miejscowość nabył Jan z Gościańczyc, szlachcic z rodu Prusów, właściciel Gościańczyc koło Grójca na Mazowszu w ziemi czerskiej.
Pewnego dnia powracał on z zamku czerskiego książąt mazowieckich do swojego grodu. Był bardzo uradowany, ponieważ 29 maja 1421 r., po bardzo długich staraniach, uzyskał od księcia Janusza I Starszego akt erekcyjny, nadający Mensku prawa miejskie.
Gdy wjechał w gęsty i ciemny bór, rozciągający się obok Karczewa, koń, na którym siedział rycerz, zaczął niespokojnie kulić uszy i głośno parskać. Nie pomogło uspokajanie zwierzęcia i klepanie go po grzbiecie. W lesie ucichło ptactwo. Nawet wiatr liśćmi nie szeleścił. Za to słychać było dziwne pomruki i wilczy skowyt. W gęstości drzew połyskiwały złowieszczo czerwone ogniki. Nagle gwałtowne błyskawice i grzmoty zaczęły rozdzierać leśną głuszę, chociaż tak niedawno nic nie wskazywało, że będzie burza. Towarzysząca Janowi z Gościańczyc czeladź zbiła się w gromadę ze strachu. Każdy z nich miał pobladłe lico i przerażone wielkie oczy.
- Panie, jakoweś złe licho po borze się tłucze! – trwożliwie zawołali słudzy, jednocześnie znak krzyża na czole i piersiach czyniąc.
Mężny rycerz także duszę miał na ramieniu. Zatrzymał konia pełny obawy i złych przeczuć. Pamiętał, jak wiele razy opowiadano podczas wieczornych sobotnich biesiad na zamku czerskim o tym, że czartowskie siły nieczyste urządziły sobie na pobliskiej górze siedlisko. Przestrzegano go, aby w drodze był czujny, nie ufał zjawom i nimfom z okolicznych oczek wodnych. Podobno potrafiły one niejednego podróżnego zaprowadzić na manowce, zamiast do domu.
- Czyżby diabły i czarownice się zmówiły, i na jego zatracenie albo zgubę teraz w lesie za drzewami czyhają? – rozmyślał, szepcząc w duchu pacierze i polecając się opiece swojego czcigodnego patrona, świętego Jana Chrzciciela. Gładził przy tym pierścień na serdecznym palcu lewej dłoni, w którego oczku zamknięto prochy z grobu Jezusa Chrystusa. Ten klejnot rodowy posiadał moc odpędzania złych duchów. Nie jeden raz pomógł on wyjść szczęśliwie z opresji. Rycerz z Gościańczyc pokładał w nim wielkie nadzieje i tym razem.
Ucichły grzmoty i błyskawice. W borze zrobiło się jaśniej. Nagle na drodze podróżnych stanęła tajemnicza bosa postać. Był to mężczyzna wysokiej postury, chudy, o twarzy ogorzałej, otoczonej czarnym i gęstym zarostem. Pod grzywą długich, ciemnych włosów połyskiwały niebieskie i przenikliwe oczy. Nieznajomy miał na sobie brązową skórę przepasaną rzemieniem. W dłoniach dzierżył długi sękaty kostur.
- Stójcie w imię Boga! – krzyknął potężnym głosem do zbliżających się osób.
Zbrojni pachołkowie na widok tego starego człowieka struchleli z przerażenia. Sam Jan z Gościańczyc miał ochotę czmychnąć gdzieś między drzewa, ale nie chciał wystawić się na pośmiewisko własnej czeladzi, więc okrutnie przestraszony tylko zapytał:
- Kim jesteś człowiecze?
- Nie poznajesz mnie, rycerzu? Przecież przed chwilą błagałeś mnie, abym złe moce z drogi ci usunął i w zdrowiu do domu w Mensku przywiódł – odparł nieznajomy.
- Ty jesteś święty Jan Chrzciciel, mój patron – rzekł już śmielej szlachcic i zsunąwszy się z konia na drodze ukląkł przed świętym mężem. Słudzy zrobili to samo.
- Jam ci to. Przegoniłem złe moce z tego boru i możesz powrócić bezpiecznie do żony i dziatek, ale jest to tylko na dzisiaj, jutro zaś znów będą czarty czyhać na ciebie – powiedział starzec uderzając o ziemię swoim sękatym kijem.
- Co mam uczynić, aby mnie nie dręczyły i dały mi spokój na zawsze? – zapytał Jan z Gościańczyc.
- Wybuduj w Mensku kościół i powołaj parafię, to złe duchy z twojej drogi znikną – usłyszał w odpowiedzi rycerz.
- Zrobię tak, jak każesz. Wybuduję okazałą świątynię pod twoim wezwaniem.
- Nie zgadzam się na to. Jestem tylko sługą bożym i nie zasługuję na takie wywyższenie – stwierdził święty mąż. Poświęć go – mówił dalej – Najświętszej Rodzicielce, tej, która jest gwiazdą przewodnią drogi człowieka do Pana Boga. Tylko wtedy złe ustąpi z dróg twego rodu.
Po tych słowach święty Jan Chrzciciel zniknął tak szybko, jak się pojawił. Podróżni, zaskoczeni pomyślnym zakończeniem niespodziewanego wydarzenia, ruszyli w dalszą drogę. Bez żadnych przeszkód, cali i zdrowi, dotarli do swoich siedzib oraz rodzin.

Jan z Gościańczyc, po szczęśliwym powrocie do grodu, chciał jak najszybciej spełnić daną obietnicę. Jako niezbyt majętny szlachcic nie posiadał tyle pieniędzy, aby szybko wybudować kościół. Postanowił więc, że poprosi o wsparcie okolicznych właścicieli ziemskich. Jako pierwszy przyszedł mu z pomocą włodarz karczewskiego boru, dając mu pozwolenie na bezpłatny wyrąb drzew, potrzebnych do wzniesienia drewnianej świątyni. W rok potem w wybudowanym kościele pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w miasteczku Mensko odprawiono pierwszą Mszę świętą i erygowano parafię. O świętym Janie Chrzcicielu, swym patronie, który wybawił rycerza i jego poddanych z diabelskich sideł, Jan z Gościańczyc, szlachcic herbu Prus III, również nie zapomniał. Uczynił go opiekunem swojej miejscowości, aby strzegł jej mieszkańców od wszelkich niebezpiecznych wydarzeń.

Od tej chwili złe moce nigdy więcej nie nawiedzały szlachcica, jak i jego potomków, a w mieście Mińsk Mazowiecki nadal funkcjonuje parafia i kościół pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, który po kilku przebudowach stał się wizytówką grodu nad Srebrną. Święty Jan Chrzciciel również doczekał się w mieście poczesnego miejsca. Oficjalnie został on patronem Mińska Mazowieckiego. Ponadto wybudowano nowy kościół i erygowano parafię pod jego wezwaniem.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Legenda o rzece Srebrnej Jak sądzę, żaden z mieszkańców Mińska Mazowieckiego nie wie wszystkiego o mieście, w którym mieszka. Dlatego żeby wytłumaczyć wam, dlaczego nasza rzeka nazywa się Srebrną, opowiem o niej legendę. Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze na świecie waszych praprapradziadków, żył sobie chłopiec o imieniu Janek. Mieszkał w mieście Mińsk Mazowiecki. Chłopiec miał trudne dzieciństwo, ponieważ ojciec zmarł wiele lat temu, a matka ciężko chorowała. Musiał zatem wszystko robić sam za siebie i za matkę. Pewnego dnia chłopiec poszedł na rynek, aby zrobić zakupy. Przechodząc obok handlarza tkanin, usłyszał, że w rzece żyją srebrne karpie. - Jeżeli chora osoba założy naszyjnik zrobiony ze srebrnych łusek, zostanie uzdrowiona - powiedział handlarz do pewnego kupca. Podekscytowany Janek pośpiesznie udał się na stragany z żywnością i kupił niezbędne produkty. Następnie niezwłocznie udał się do domu. Tam ugotował obiad dla siebie i matki. Po zakończonym posiłku wyruszył w pole, aby wypełnić swoje codzienne obowiązki. Podczas pracy Janek zastanawiał się, czy pójść nad rzekę. Wieczorem chłopiec wrócił do domu, zjadł kolację, zmówił pacierz i poszedł spać. Obudził się o świcie, szybko wykonał codzienne obowiązki i z nadzieją w sercu ruszył nad rzekę. Zabrał ze sobą chustę, w którą włożył kawałek chleba i przywiązał ją do kija. Szedł ścieżką prowadzącą nad rzekę. Mijał niewielkie zagajniki pełne rozśpiewanych ptaków. Wkrótce znalazł się nad brzegiem rzeki. Tam zauważył, że ruczaj przecina kamienna tama. Postanowił usunąć te kamienie, aby zwierzęta w nim żyjące mogły żyć. Po zakończonej pracy usiadł na piaszczystym brzegu. Nagle z wody wynurzył się srebrny karp, który przedstawił się jako król ryb żyjących w rzece. Podziękował chłopcu za uratowanie jej mieszkańców. Ryba zapytała Janka, czy nie potrzebowałby czegoś. Młodzieniec opowiedział jej swoją historię i nowiny zasłyszane na targu. Chłopiec spytał, czy nie mógłby otrzymać kilku srebrnych łusek. Król potrząsnął płetwą i niespodziewanie cała rzeka pokryła się warstwą srebra. Janek spostrzegł, że są to rybie łuski, więc zaczął je zbierać. Kiedy uzbierał wystarczającą ilość, rozpoczął nawlekanie ich na nić. Po skończonej pracy podziękował królowi karpi i wyruszył w drogę powrotną. W końcu dotarł do domu. Zastał w nim umierającą matkę. Natychmiast założył jej naszyjnik. Nagle stało się coś niezwykłego. Mama Janka wstała z łóżka i mocno go przytuliła. Tak oto kończy się legenda o Janku i naszyjniku ze srebrnych łusek. Teraz już wiecie, czemu nasza rzeka nazywa się SREBRNA.

Mrozy

Legenda o Cesarzu i pięknej Helenie (Mrozy)
Ciekawostki, Legendy
W 1812 roku, zwycięskie wojska Napoleona w bitwie pod Borodino maszerując na wschód zajęły płonącą Moskwę. Gen. Kutuzow, głównodowodzący wojsk rosyjskich postanowił pokonać wroga mrozem i głodem. Cofając się palił miasta i wsie oraz ograbiał je z żywności.

Wojska Napoleona były otoczone przez Rosjan, którzy stosowali walkę podjazdową. Nadciągające transporty z pomocą były przechwytywane. Wielu żołnierzy zmarło. Żeby uzupełnić topniejącą armię ciągnęły nowe pułki. Jeden z nich, gdy był w okolicach Kałuszyna nie miał siły dalej maszerować, więc dowódca punktu przerzutowego skierował pułk na dwudniowy odpoczynek do majątku Cieplice odległego kilka wiorst. Dziedziczką majątku była młoda, około trzydziestoletnia panna Helena Barska. Była niezwykle piękna. Ubierała się po męsku, jak do jazdy konnej. Osobiście dopilnowała zakwaterowania i wyżywienia żołnierzy, którzy byli nią zachwyceni. Następnego dnia przyjechał do majątku sam cesarz, gdyż chciał zobaczyć nowo sformowany pułk grenadierów. Dziedziczka powitała go chlebem i solą. Cesarz zauroczył się młodą panną. Na wydanej wieczorem uczcie cesarz wznosił toast: Za najpiękniejszą z pań, za klejnot z Cieplic. Napoleon zachwycił się tym, że panna mówi po francusku, cały wieczór nie szczędził jej komplementów. Zaprosił ją do swojej kwatery. Helena widząc, że nie zniechęci cesarza obiecała, że później przyjdzie do niego, gdyż teraz musi wydać służbie polecenia. Nocą zrobiło się bardzo zimno. Cesarz czekał na pannę Helenę, jednak gdy ta nie przychodziła zdenerwował się, gdyż panna zadrwiła z niego, wsiadł na konia i kłusował całą noc. Gdy wrócił o świcie poczuł nieznośny ból uszu. Wezwany lekarz stwierdził odmrożenie. Zirytowany Napoleon krzyknął: Niech piorun trzaśnie takie Cieplice. Natychmiast kazał zerwać tablice z tą nazwą i przemianować majątek na Mrozy. I tak przez niespełnienie obietnicy panny Heleny, dawne Cieplice teraz noszą nazwę Mrozy.

GARWOLIN

Legenda o skarbie
Opublikowano: 23 październik 2020
Robert Mazurek

25 września 2020 r. w centrum Wohynia uroczyście odsłonięta została tablica z „Legendą o skarbie”, która związana jest z wizytą w tej miejscowości króla Zygmunta Augusta w grudniu 1568 r. Jej autorką jest Alicja Zielińska, która zwyciężyła w konkursie na „Legendę o Wohyniu” organizowanym w ramach projektu „Król jedzie, czyli historia o tym, jak Wohyń przygotowywał się do wizyty króla” w ramach Programu Równać Szanse Polsko-Amerykańskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży realizowanego przez Stowarzyszenie Przyjaciół Gminy Wohyń ECHO. Zachęcam do zapoznania się z tą legendą.

Był listopad 1568 roku. Starosta wohyński Wołłowicz ogłosił, że ważne sprawy będą się działy w Wohyniu. Wszyscy trwali w oczekiwaniu. Czekała też Hanusia, córka karczmarza, ale więcej obchodziły ją zmówiny z Felkiem i wyprawa, którą matka przyobiecał jej na jarmarku kupić, niż powtarzane wieści. W sam dzień św. Jędrzeja w karczmie ludzi było tyle, że musiała ojcu pomagać. Ludzie gadali dużo, a piwo rozwiązywało języki. W pewnej chwili dziewczyna usłyszała, jak kupiec z Parczewa mówił:

- Tu w Wohyniu skarb leży zakopany pod jabłonią. Kto go znajdzie, ten już do końca życia pracować nie będzie musiał.

Usłyszała jeszcze, że przed wielu laty na gościńcu była bitwa, zbóje napadli kupców, co na jarmark jechali, złoto im zabrali, a skarb ponoć zakopali pod drzewem przy drodze. W karczmie mówili też, że król do miasta przybędzie na sejm, że unia ma być podpisana między Polakami i Litwą, a w Wohyniu posłowie litewscy radzić mają o tym, czy warto ją podpisać.

W grudniowy poranek wszyscy zgromadzili się na drodze, którą miał jechać monarcha. Około południa rozległy się głosy: „Jedzie, jedzie, patrzajcie, króóól, pan nasz miłościwy”. Hanusia cisnęła się razem z innymi. Zobaczyła długi rząd karet, zbrojnych na koniach. Nad nimi powiewała królewska chorągiew, a na niej orzeł, znak Korony. Jechali, co koń wyskoczy i szybko minęli tłum. Gdy dziewczyna wracała do domu, robiło się już szaro. Zmęczona zatrzymała się pod wielką dziką jabłonią. Przypomniały jej się bajania kupców. „Może to tutaj – pomyślała – skarb zbóje zakopali?” Chwyciła kij i zaczęła wbijać w ziemię dookoła drzewa. Zazgrzytało! Coś błysnęło. Karczmarzówna zobaczyła mały pieniążek. Chwyciła go, obejrzała dokładnie. Próbowała jeszcze kopać, ale nic więcej nie znalazła.

Od tego dnia w życiu Hanusi wszystko się odmieniło. Na gody wyprawili z Felkiem weselisko, a za grosz królewski sprawili piękny przyodziewek dla dziewczyny. Opowiadali dzieciom i wnukom, co widzieli i słyszeli, a oni następnym pokoleniom. Tak i Ty, Drogi Czytelniku, zbierz pospołu wszystkie części i zachowaj ku pamięci, żeby historia o wizycie króla w Wohyniu i skarbie zakopanym pod jabłonią przetrwała.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na skraju parku leży tajemniczy kamień. Odciśnięty na nim jest ślad końskiego kopyta. To element historii wielkiej, niespełnionej miłości.

W XVIII wieku w radzyńskim pałacu mieszkała Urszula Cecylia Potocka, córka Eustachego. Wśród siedmiu braci była jedynaczką. Urszula była nadzwyczaj urodziwa, dlatego też wokół niej kręciło się wielu adoratorów. Ojciec wybrał jej na męża Hieronima Sanguszkę, człowieka niezwykle majętnego i utytułowanego, posła Sejmu Wielkiego, miecznika litewskiego, starostę czerkawskiego i kazimierskiego, senatora i wojewodę wołyńskiego. Nietrudno zgadnąć, iż Urszula go nie kochała. Jej serce należało bowiem do drobnego szlachcica Stanisława Paszkowskiego. Młodzieniec często bywał na radzyńskim dworze, gdyż był gońcem Eustachego Potockiego.

Niestety, gdy wydało się, że Urszula potajemnie spotyka się ze Stanisławem, ten musiał opuścić Radzyń.

W końcu doszło do ślubu z Hieronimem Sanguszko. Ślub odbył się w lutym 1767 roku, a udzielał go sam biskup-poeta Ignacy Krasicki. Tego dnia Stanisław Paszkowski przyjechał i o północy spotkał się z ukochaną. Ta jednak wyznała mu miłość, ale nie chciała z nim odjechać, ponieważ przed Bogiem złożyła przysięgę małżeńską. Zraniony Stanisław wykrzyknął "a niech to diabli wezmą!". W tym momencie słup ognia miał rozjaśnić panujące dookoła ciemności, huknęło, a ślad po Stanisławie przepadł. Pozostał ślad kopyta odciśnięty w schodach prowadzących do oranżerii. W parku do dziś leży fragment tych schodów. Do dziś mieszkańcy zadają sobie pytanie: kopyto było końskie czy diabelskie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przewodnik turystyczny poleca

                      https://wikimapia.org/4726476/pl/Kamienna-baba          WITAM  WSZYSTKICH  NA  MOIM  BLOGU O WALORACH   TURYSTYCZNO-KR...